od początku
Faza pierwsza – decyzja
Jeszcze dwa lata temu byłam zdania, że nie, nie, nie, przenigdy
nie, nie, nie, nie, nie będę mieszkać w Krośnie. Kocham Gdańsk miłością
bezgraniczną, chociaż czasem to miasto skopało mi tyłek. I nawet nie wiem kiedy coś mi się w głowie
poprzestawiało i stwierdziłam „no może jednak Krosno..”.
Bo to, żeby była jasność, nie było tak „ O! Krosno! Świetne
miasto! Zamieszkajmy tam!”. Podjęliśmy tę decyzję na zasadzie rozpatrzenia za i
przeciw. Oczywiście Adrian podał za, ja przeciw. I jakoś mnie skurczybyk
przekonał. Chociaż pewności czy była to dobra decyzja nie mam do teraz.
Kiedy podjęliśmy decyzję czułam pod skórą, że muszę to
powiedzieć WSZYSTKIM, od razu! Pozostało pytanie jak? „Cześć, za rok będę
mieszkać na drugim końcu Polski. A co u Ciebie słychać?” No chyba nie do końca.
Wydawało mi się, że najgorzej będzie powiedzieć rodzinie.
Ale gdy już to zrobiłam to reakcja była, krótko mówiąc, nijaka. A przecież
spodziewałam się rozpaczy, żalu i konkretnych argumentów przeciw. Nic z tych
rzeczy nie dostałam. Oczekiwałam od wszystkich, że zatrzymają mnie chociażby
siłą i mimo, że wiele osób bardzo starało się odwieźć mnie od planu to jednak
decyzja była podjęta. A ja rzadko lubię zmieniać zdanie.
Faza druga – reakcje
Początkowo reakcje były spokojne. Był przecież jeszcze rok
do wyjazdu, więc chyba wszyscy myśleli, że trochę żartujemy, a nawet jeśli nie
żartujemy to na pewno zmienimy zdanie.
Jednak czas mijał, a my znaliśmy coraz dokładniejszą datę wyjazdu.
Przez jakieś pół roku słuchałam na zmianę tych samych pytań.
A macie już jakąś pracę? [Nie, nie mieliśmy. I nie mamy
nadal]
A jest tam McDonald? [Tak, jest. Ale nie zamierzam tam
pracować]
Dlaczego? [Bo to była jedyna praca jaką miałam i chcę spróbować
czegoś innego]
Rodzice Adriana pewnie się cieszą, co? [Noo raczej, po trzech
latach „oddaję” im jedyne dziecko. Ja bym się cieszyła]
I tak w kółko. I o ile byłam w stanie zrozumieć, że pyta o
to każdy, bo przecież każdy myśli podobnie. To męcząco było opowiadać niektórym
kilka razy to samo.
Najbardziej niezrozumiały był dla mnie fakt, że ludzie przy tym wszystkim
myśleli głównie o sobie i o swoich problemach. Że w pracy trzeba będzie znaleźć kogoś na moje
miejsce, że nie będzie z kim mieszkać ani spotkać się w weekend. Staram się
temu nie dziwić i przez dłuższy czas mi to schlebiało, na zasadzie jak słodko,
że komuś jestem potrzebna. Ale z czasem wywierało to na mnie ogromną presję, bo
myślałam, że swoim wyjazdem utrudnię komuś życie. A nie lubię tego robić. Mało kto w tej całej sytuacji
myślał o tym co ja czuję i co się zmieni u mnie. A u mnie miało się zmienić
praktycznie wszystko.
Pożegnania
Są beznadziejne. Nie ukrywajmy. Znasz to uczucie kiedy coś sobie wyobrażasz, a
potem nic z tego nie wychodzi? Tak było też u mnie. Albo pomysł na wieczór był
na tyle niecodzienny, że nie mogłam się w nim odnaleźć. Albo ktoś był zmęczony
natłokiem życia codziennego, albo to codzienność zjadała mnie i ciężko było
wytrzymać pożegnalny wieczór. Albo kiedy chciałam komuś powiedzieć coś ważnego
to przez wzruszenie nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa, a w głowie
przeprowadzałam przecież te rozmowy dziesiątki razy.
Tak czy inaczej przed wyjazdem udało mi się spotkać z
każdym, z kim potrzebowałam i ogromnie dziękuję za poświęcony czas i cudowne prezenty.
Wierzę, że się nie zgubimy.
Komentarze
Prześlij komentarz