Góry, jako argument na wszystko

   Wiecie kiedy Bałtyk będzie idealny? Kiedy spojrzycie na niego i zamiast horyzontu zobaczycie góry. Przynajmniej tak mówi Adrian. Wtedy będę mogła wrócić na północ, chyba.
   Nie raz sprzeczaliśmy się gdzie jest fajniej, ale prawda jest taka, że nigdy nie miałam szans na wygraną. Jedną z za szybko wypowiedzianych obietnic Adriana było to, że teraz w góry będziemy mogli jeździć „co chwilę”. I jak na razie daje radę.

   W zeszły weekend byliśmy w Bieszczadach. Do szlaków mamy jakieś dwie godziny drogi. Zazdro, co? Ja byłam tam po raz drugi, ale po raz pierwszy w pełnej jesieni. 
Jesień jest moją ulubioną porą, może dlatego, że urodziłam się w listopadzie. Chociaż od kiedy pamiętam w moje urodziny na drzewach nie ma już żadnych liści, a słońce i bezchmurne niebo już dawno zapadają w sen zimowy. Jednak ten weekend należał do jesieni idealnej.

Tym razem nie nastawialiśmy się na jakiś duży wysiłek. Taa, jasne. Po tylu latach i kilku wyprawach mogłam wiedzieć, czego się spodziewać. A wyglądało to mniej więcej tak.

W pierwszy dzień, dzień przyjazdu, pójdziemy na ten szczyt, co rok temu. "Ten, no wiesz, co Ci się tak super wchodziło. I zejdziemy tą samą drogą. Szybko pójdzie." – Nie poszło. Nadal to pierwszy dzień od kiedy twoje nogi muszą przejść więcej, niż całą galerię w poszukiwaniu nowej bluzki i są w szoku, że nie ma ruchomych schodów.

Na drugi dzień mamy „krótką trasę” – wejść, przejść kawałek, a potem tylko w dół  - Krótka trasa to była, jak w zeszłym tygodniu w Krośnie nie ogarnęłam autobusów i wracałam na nogach. Zdobywanie szczytów jest niesamowite, ale ludzie! Czemu to jest takie męczące?!

A trzeciego dnia to nic nie będziemy robić – Mhm, ostatecznie przejdziemy się tylko na dwugodzinny spacer.

   Tak naprawdę to się tylko droczę. 
   Uwielbiam te wypady i ludzi, którzy je organizują. Uwielbiam męczyć się po drodze i wyznaczać sobie za cele drzewa, kamienie i znaki, żeby chwilę przy nich odpocząć, a potem osiągać cel ostateczny - szczyt. Uwielbiam słuchać, że to już „ostatnie podejście”, wiedząc, że tak nie jest. Uwielbiam narzekać po drodze, że już nigdy więcej z nimi nigdzie nie pójdę, a potem czekać, aż znowu coś wymyślą. 
   Przecież nigdy nie pamięta się bólu, a widoki już tak. 









Komentarze

  1. Hey Asia,
    musze to przyznać ze w górach jest coś magicznego co sprawia ze podczas "meczącej" wędrówki mówisz sobie ze już nigdy więcej, a po pewnym czasie marzysz zęby znowu na jakąś goreć wejść.

    Btw: Bardzo fajnie piszesz co sprawia że przyjemnie się to czyta

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty