Krosno - dzień 20.
I stało się. Przeprowadziłam się. Po raz drugi w sensie
miasta. Po raz siódmy w sensie mieszkania. Za ostatnim, ciężkim psychicznie
razem powiedziałam, że nie przeniosę się nigdzie przez najbliższe trzy lata. No
i jak to z postanowieniami u mnie – nie wyszło. Chociaż teraz to podobno „na
swoje”. Tylko jak na swoje, kiedy nie czujesz się jak u siebie. U siebie,
gdziekolwiek to jest i w jakiejkolwiek czasoprzestrzeni, nie mam remontu i nie
mieszkam w takim syfie, że czego się nie dotknę zamieniam się w kurz. U siebie
budzi mnie pseudo kawa i pankejki, a nie walenie młotkiem i perspektywa rannego
wyjazdu do Leroy Merlin.
A więc, przeprowadziłam się.
Nie było fanfar, hucznej imprezy, ani powitania przez
prezydenta przy wjeździe do miasta. [pisząc to googluję czy w Krośnie jest
prezydent czy inny burmistrz i wyszukiwarka podpowiada „prezydent krosno
baran”, a ja nie mam pytań].
Zamiast tego były baloniki w kształcie serca i
ptasie mleczko od mamy Adriana. Do dzisiaj żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia.
Przyjaciele z Gdańska bardzo szybko zaczęli pytać jak tam.
Chyba zbyt szybko, bo ciężko określić swój stan emocjonalny i perspektywę
przyszłości mieszkając w totalnym rozpierdolu. Z racji, że sama jestem wredna,
to przyjaciół też mam raczej wrednych. Chociaż pewnie z dobrymi intencjami.
Pierwsze tygodnie minęły mi więc pod hasłami
Przeprowadź się Asia, w tym
Krośnie na pewno nie jest fajnie.
Krosno, to nie miasto, Krosno to
stan umysłu.
Masz już jakąś prace na oku? Ja
ci poszukam! Może być w Gdańsku?
W Gdańsku widoki są ładniejsze! Dla
takich nie opłacało się wyjeżdżać.
Kiedy do nas przyjedziesz?
Dodatkowo czytałam też o ich wspólnych planach na sobotni
wieczór, wspólnego popołudnia w tygodniu, wspólnych zakupów oraz oglądałam ich
wspólne zdjęcia i.. pękało mi serce. Odpowiadałam, że fajnie, że śmiesznie. Ale
mi nie było ani fajnie ani tym bardziej śmiesznie. Nie to, że nie chcę wiedzieć
co robią, albo liczę, że mają żałobę, tylko zwyczajnie przytłacza mnie fakt, że
coś mnie z nimi omija. Za każdym razem mam ochotę wsiąść w pociąg i napisać im
„poczekajcie, tylko do was dojadę!”.Zaraz kurwa będę. Tylko się spakuję, dojadę
na dworzec, dojadę do Rzeszowa lub Krakowa, wsiądę w pociąg i pokonam jeszcze z 600 km i będę. Chwila moment.
Wiem, że wszyscy, nawet Ci nieświadomie najokrutniejsi, dobrze mi życzą i
kocham ich i tęsknię. Ale nic nie było w tych tygodniach tak pocieszające i pomocne
jak normalna rozmowa i wsparcie, bez szyderstw i wspominania o Gdańsku. I za to
dziękuję.
Minęło więc 20 dni odkąd mieszkam w Krośnie. Z czego 16
spędziłam w kurzu, pyle i letargu. Teraz nie jest ani strasznie źle, ani
cudownie dobrze. Na wspominki o Gdańsku reaguję płaczem. Do listy rzeczy,
których nie mam, obok męża i dzieci, mogę doliczyć jeszcze pracę i miejsce na
ziemi.
Kilka rzeczy muszę jeszcze ułożyć w szafach, a kilka w głowie.
Komentarze
Prześlij komentarz