zupełnie tak i inaczej

   Święta. Nie wiem jak będą one wyglądały tutaj, wiem tylko tyle, że na pewno będzie inaczej. „Inaczej” jest ostatnio moim numerem jeden w słowniku. Chociaż pierwszy raz spędzam święta poza domem, to i tak wiem jak będą one tam wyglądać. A nawet jeśli nie jestem w stanie tego przewidzieć, to doskonale pamiętam jak wyglądały one kiedyś.
A było to zazwyczaj tak.

   Początek grudnia

   Przygotowania czas start. Moja mama zabiera się za pierogi i pierniki. Kolejność przypadkowa. Już kilka lat mnie przy tym nie było. Kiedyś zawsze jej pomagałam i teraz mogę tylko potęsknić. Pierogów robi się tyle, żeby wystarczyło na cały rok, przez co zajmują pół zamrażarki. Potem pierniki – zawsze z lukrem i bez, bo ja i brat takie wolimy. Tych z lukrem to dla każdego był jeden podpisany i z roku na rok robiło się coraz więcej podpisów (to nic, że niemowlaki nie jedzą ciastek) i jeszcze ciastka z cukrem, chyba moje ulubione. Mama zawsze odkładała te pokraczne i połamane, żeby przypadkiem nie trafiły na wigilijny stół, bo wtedy nie przyszedłby Mikołaj. Więc miałam coś, co nie było na święta i mogłam jeść.

   Tydzień przed wigilią. 

   W głowie mam tylko strojenie choinki, w czym zawsze musiałam mieć swoje  trzy grosze. No dobra, z dwanaście. Jak byłam mała to mieliśmy dwie choinki. Jedna stała w moim pokoju i ponieważ wszystkie przyzwoite bombki poszły na choinkę w salonie to swoją stroiłam zabawkami z kinder niespodzianki, do których moje rodzeństwo specjalnie przywiązało sznurki. Miałam przez to albo dobrą zabawę, albo ładną choinkę. Nie wszystko na raz. 

   24 grudnia

   Od rana sprzątanie, znoszenie stołów i krzeseł. Ja bawię się w fryzjera i przycinam choinki w ogródku, żeby z siostrą zrobić kilka stroików. Potem dalej sprzątanie, rozkładanie talerzy. W czasie gdy wszyscy się powoli szykują tata robi pyzy, na które czeka się cały rok i jak dla mnie to pozostałe jedenaście dań może się gonić.

   Powoli się zbieramy. Prezenty pod choinką w tajemniczych okolicznościach rozmnożyły się, albo jak w ostatnich latach ukryte były przed dziećmi w worku Mikołaja, który zupełnie przypadkowo był podobny do mojego brata i pojawiał się podczas gdy on „szedł siku”. Dzieci zaczynają wariować i trzeba pilnować, żeby nie zjadły przed kolacją wszystkich idealnych ciastek ze stołu.

   W końcu kolacja. Tata czyta fragment z Pisma Świętego, a potem dzieli opłatek między głowy rodzin, aż ostatecznie każdy z każdym składa sobie życzenia. Siadamy do stołu. Większość zaczyna od pyz, jednocześnie licząc na to, że zostaną jeszcze na jutro. Ja co roku próbuję barszcz i co roku nie mogę się przemóc. Idzie nam szybko, bo dzieci niecierpliwią się na prezenty. Gdy nadchodzi ta upragniona chwila zawsze najmłodszy, potrafiący czytać rozdziela prezenty. Już nawet nie pamiętam kiedy wygryziono mnie z tej roli. I tak powoli zatapiamy się w górze kolorowych papierów i wstążek. Następne godziny schodzą na składaniu klocków lego, albo na dalszym robieniu masy.

   Jeszcze parę lat temu nie obyło się bez śpiewania kolęd i rytuału mojego taty. Zawsze prosi mnie i siostrę, żebyśmy zaśpiewały mu jedną piosenkę. My droczymy się, że rzekomo nie pamiętamy tekstu, mamy chrypę i że może jutro. Po czym, po kilku minutach, i tak mu śpiewamy, co z racji, że na co dzień nie śpiewamy razem wychodzi nam raczej średnio. Ale tacie to w ogóle nie przeszkadza i jak zwykle się zachwyca.

   Jak w żołądkach wszystkich robi się trochę luźniej idziemy złożyć życzenia do jednej lub drugiej cioci i wujka. Nie przejmujemy się czy mamy zaproszenie, czy będzie dość miejsca. Po prostu idziemy. Czasem było tak, że chodziliśmy od jednej rodziny do drugiej. Toczyliśmy się jak taka kula śnieżna i robiło się nas coraz więcej. Tutaj mam w głowie zdjęcie, które zrobiliśmy prawie 10 lat temu i było nas chyba z trzydzieści.

   Takie święta pamiętam. Teraz łączą mnie z nimi jedynie pierniki i ciastka wysłane pocztą przez moją mamę. (Nieźle się zdziwiłam jak odebrałam paczkę na której widniało moje imię, a obok nazwisko mojego niemęża, bo przecież listonosz nie znajdzie mnie tutaj po moim nazwisku.) No i może jeszcze dobry zasięg internetu. Postaram się nie rozklejać, ale niczego nie gwarantuję.


   Życzę Wam umiejętności czerpania radości z bycia z rodziną. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka widzi się tylko sprzeczki, zmęczenie, narzekanie, niepotrzebne jedzenie i nietrafione prezenty. Może kiedyś tak, jak ja będziecie chcieli zrobić wszystko, żeby spędzić z nią święta, a nie będzie to już takie proste. 



Komentarze

Popularne posty