zdjęcie ze szczytu, na który nie weszłam


Zeszła sobota. Bieszczady. Pierwszy raz w życiu będę chodzić po górach zimą. Mam na sobie profesjonalny sprzęt za trzydzieści złotych, w sercu chęć zdobycia szczytu, a w kościach (bo mięśnie zgubiłam) bezmoc. Idę druga, a właściwie to wydaje się, że trzecia, bo ślady na trasie są tylko jedne. Tak, jakby przed nami wysłali kogoś, kto te ślady zrobi, a my możemy stawać w nie noga za nogą.

Mija z dwadzieścia minut marszu. Jeb! Pierwszy upadek Joanny (Były jeszcze dwa, razem standardowa ilość) i ja już wiem, że to nie był dobry pomysł, bo nie doszłam nawet do pierwszej górki.

Ta miłość z górami i z człowiekiem, który kocha góry jest ciężka. Bo góry są piękne, ten człowiek jest piękny. I ten człowiek chce tam wejść bardziej ode mnie, a ja chcę wejść tam, gdzie on. On mówi, że dam radę, a ja mu wierzę, że dam radę. Więc idę, nie kwestionując mojej wytrzymałości fizycznej i strachu przed przepaścią.

Dochodzę już daleko, wiem to, bo idę wieczność. Ilość użytych przekleństw wyczerpała limit na ten kwartał. Jestem tragicznym kompanem w góry. Niedługo szczyt, a we mnie szczyt wszystkiego.

Mijamy poważnego człowieka, pytamy o warunki, a on, że będzie ciężko, S Z C Z E G Ó L N I E koleżance. Pierwsza myśl - "o kurde, zna mnie!". Druga myśl - "jak śmiesz?!" - w wersji z przekleństwami.

Dochodzimy do punktu, w którym zaczyna się "atak szczytowy". Ja wiem, że to się tak nazywa, bo nie wiedzieć czemu byłam na wykładzie o zdobywaniu pięciotysięczników. Tyle, że ja wchodzę na tysięcznik (tak po prostu, z jedynką z przodu) i nikt tam nie używa takiego słownictwa. Wieje tak, że ja nie wiedziałam, że tak może wiać i muszę się kogoś trzymać. Podejmuję więc bardzo łatwą decyzję, że nie wchodzę.

I może powinnam napisać, że to była trudna decyzja, że ja walczyłam ze sobą, próbowałam. Nie, ja po prostu zrobiłam sobie zdjęcie i zeszłam na dół.

To miał być tekst o tym, że odpuszczanie to nic złego. Że nie zawsze cel, jaki sobie obierzemy musi być zrealizowany w czasie, jaki sobie określiliśmy. Że nie jesteśmy wtedy gorszymi wersjami siebie, tylko wystarczającymi. Że czasem możemy po prostu nie dawać rady. Że nie każdy dzień musi być nasz.
Że miejsce, do którego doszliśmy nie musi być takie najgorsze, jeśli tylko zechcemy zauważyć jego plusy.


Czy pójdę jeszcze raz w góry? Oczywiście.
Czy zimą? Oczywiście.
Czy następnym razem zdobędę szczyt? Oczywiście, jeśli taki będzie szczyt moich możliwości.



Komentarze

Popularne posty