gratulacje


Rzadko kiedy mam miesiące bez ani jednego dnia załamania, a jednak wrzesień taki był. 
I można by przypuszczać, że to kwestia tygodniowych wakacji, przyjemnie spędzonego weekendu, resetu w górach, najlepszej pizzy w życiu albo zakupów. Ale nie, to wszystko było też wcześniej, a jednak przynosiło tylko chwilową radość. Wrzesień jest wyjątkowy. We wrześniu poczułam nieopisaną ulgę. Taką ulgę, co jak masz zatkany nos, a nagle możesz nabrać nim powietrze.

We wrześniu rzuciłam pracę.

Pracę, której nienawidziłam od samego początku, a jednak spędziłam w niej dwadzieścia miesięcy. Tkwiłam w niej tak długo tylko dlatego, że wydawało się to logiczne i odpowiedzialne. Logicznym wydawało się, że przecież większość ludzi na świecie nienawidzi swojej pracy, więc moje uczucia są normalne i mogę z nimi żyć.

Przecież mogę żyć z tym, że codziennie nie mam ochoty żyć, z tym, że na myśl o pójściu do pracy zaczynam ryczeć, że miejsce, w którym spędzam połowę swojego dnia doprowadza mnie do frustracji i że robi ze mnie człowieka, którym się brzydzę. Przecież mogę, no nie?

No nie.

Po podjęciu decyzji dostałam gratulacje.
Rozumiecie? G r a t u l a c j e. Jak bardzo chujowo się czułam w tej pracy, że po jej rzuceniu dostałam gratulacje?! Jak w ogóle ja i inni ludzie, którzy nienawidzą swojej pracy, dopuszczają do sytuacji, w której męczą się codziennie, robią coś wbrew sobie, a gdy w końcu przestają i podejmują decyzję zgodnie ze swoim sumieniem, to dostają gratulacje?!

To jest chore. Moje dwadzieścia miesięcy pracy tam było chore. I wasza praca w miejscu, które doprowadza was jedynie do frustracji też jest chora. Bo czy naprawdę jesteście w stanie cieszyć się jedynie w okolicach dziesiątego dnia miesiąca?  

Bo ja nie.

I nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie zobaczyłam, że może być inaczej. Że moje psychiczne udręki i załamania nie były zmyślone, nie były czymś przejściowym, tylko były efektem codziennego nieszczęścia. Zobaczyłam, że praca może dawać satysfakcję i być przyjemna. I tak po miesiącach zastanowień nad wizytą u psychologa, sama zafundowałam sobie terapię. 

To oczywiście nie jest tak, że praca, którą rzuciłam dla każdego byłaby męczarnią. Wręcz przeciwnie, dla wielu osób byłaby pracą marzeń. Przykładowo w mojej obecnej pracy marzeń każdy dzień jest trochę jak pisanie pracy dyplomowej, a czy każdy lubi pisać prace dyplomowe? Nie sądzę. 

Świat byłby cudowny, jakby wszyscy nienawidzący swojej pracy co jakiś czas zamieniali się stanowiskami i każdy robiłby to, co lubi. Bo nawet jeśli teraz jesteśmy zadowoleni, to niekoniecznie będziemy zadowoleni za rok. Dlatego jeśli codzienne pisanie pracy dyplomowej przestanie sprawiać mi przyjemność, to nie będę czekać dwudziestu miesięcy, żeby sprawdzić czy aby na pewno. Ludzie, słuchajmy siebie, ten głos z tyłu głowy nie jest tam bez powodu. 

Świat byłby cudowny jakby cały rok był wrześniem. Jakby cały rok był wrześniem, to co miesiąc zmieniałabym pracę i miała dwa tygodnie wolnego.



Komentarze

Popularne posty