s ł o w a
W moim życiu od zawsze chodziło o słowa. O to, że było ich za dużo albo
za mało. O to, że tkwiły gdzieś w głowie i nie umiały wybrzmieć, że były wypowiedziane
za cicho, niewyraźnie, a czasem tak głośno, że traciły znaczenie. Że nikt ich
nie zrozumiał, gdy tak bardzo chciały być zrozumiane. Zawsze chodziło o słowa.
Słowa mają to do siebie, że lubią łączyć się w pary, a czasem lubią pary
dzielić. Za jednym słowem potrafimy schować dziesiątki innych. Używamy dziesiątek słów, a czasem nadal brakuje nam tego jednego.
Zwykłe słowa można
podać pięknie, jak kanapki Magdy Gessler posypane koperkiem. Najpiękniejsze
słowa nie zawsze będą smaczne, bo nie na wszystkie słowa mamy akurat apetyt.
Zawsze chodziło o słowa. O to, że ostatecznie nie mają one żadnego znaczenia.
Codziennie piszę historie innych ludzi, a swojej nie jestem w stanie stworzyć. Nie wiem, jaki ma sens, słowo klucz.
Nie wiem, w którym momencie życia ktoś mi włożył do głowy, że zestawianie słów
(czyt. pisanie) jest mało ważne. Że nie może równać się z byciem lekarzem,
architektem czy księgową. Że pisanie samo w sobie jest niewystarczające, że nie
można w życiu TYLKO pisać, musi być coś więcej. Że umiejętność pisania to nie
jest żadna moc, bo przecież słowo nie jest piątym żywiołem, a żaden super bohater
nie miał mocy słowa.
Może było to w podstawówce, gdy ktoś na wieść o szóstce z wypracowania zapytał „a jak tam matematyka?”. Może w liceum, gdy nikt poza mną nie odrabiał zadań
domowych z polskiego. A może na studiach, gdy dla moich znajomych zamiana
politechniki na uniwersytet była jak zamiana conversów na zwykłe trampki z
twardą podeszwą.
I tak szukam. I wpisuję słowa, żeby znaleźć inne słowa,
które będą oznaczać to, co będę jeszcze robić. Bo przecież w życiu nie można tylko
pisać.
Wydaje mi się, że mam dzienny limit znaków, które jestem w stanie napisać i słów, które wypowiedzieć. Niestety nie mam dziennego limitu myśli.
W moim życiu zawsze chodziło o słowa. O to, że ostatecznie mają dla mnie
ogromne znaczenie.
Komentarze
Prześlij komentarz